Pamiętam, że jeszcze jako mały dzieciak, kiedy z rodzeństwem wakacje spędzaliśmy miesiące dwa całe u babci na wsi, często leżeliśmy na trawie. Zielona, jeszcze nieskoszona była miękka jak poduszka z piórami w środku. Niedaleko było słychać tylko dojrzewającą pszenicę, przelatujące pszczoły i podmuchy wiatru. Najważniejsze pytania, zaprzątające nam wtedy głowę, to dlaczego trzmiel lata i jak bocian trafia co rok do tego samego gniazda.
Leżeliśmy, zrywaliśmy cienkie wstążki trawy, próbując niezdarnie gwizdać. Raz się udawało, a raz się tylko mocno spluliśmy.
Nie mieliśmy pracy, zaległego urlopu do wykorzystania, telefonu, internetu, youtube ani szefa. No, może oprócz babci. Ale mieliśmy rowery, las tuż za domem, szałas zbudowany z nazbieranych patyków i kosz do NBA zrobiony ze starego wiadra z wybitym dnem. Grało się wybornie.
A bramka do piłki nożnej to były trzy, nieco krzywe drewniane belki, przy budowie której mozolnie pomagali wszyscy wujkowie i tata. Siatkę też trzeba było upleść samemu. Ze zwykłego, białego sznurka od snopowiązałki. Miesiąc roboty. Nawet mieliśmy taki biznes otwierać. Tylko jak to sprzedać?
A wieczorem głównym zadaniem przed pójściem spać była obserwacja przelatujących nietoperzy. Oczywiście z dżokejkami na głowach. Byliśmy przekonani, że któryś na pewno wplącze nam się we włosy i będzie po nas. Kto by tam słyszał o echolokacji. Czapka musiała być. Obowiązkowo.
Inną, śmiertelnie poważną sprawą były plany zdobycia marynowanych grzybków z przydomowej piwnicy z dokładną rozpiską kto ustawia się na jakiej pozycji i co ma robić w danym momencie, tak żeby żaden dorosły nas nie zobaczył. To było coś na miarę wyprawy Drużyny Pierścienia.
Oczywiście nikt nam tych grzybków nie zabraniał brać. Ale przecież to nie o grzybki chodziło.
Czy te wakacje były mniej szczęśliwe od tych dziś na Krecie czy Lazurowym Wybrzeżu?
A gdzie tam.
I kiedy tak leżąc, na tej często wilgotnej już trawie, patrzyliśmy przed siebie, nie mogliśmy zrozumieć dlaczego przelatujące gęsi tworzą kształt litery V. Takie głupie ptaki, a zawsze się tak ładnie ułożą.
– Wiesz dlaczego?
– Nie mam zielonego pojęcia.
– No jak nie wiesz?
– Spytam się na biologii. We wrześniu. Po wakacjach.
– Dobra.
Nigdy nie zapytaliśmy.
Po dwudziestu grubo latach przypomniała mi się ta tajemna zagadka. I odkryłem! Okazuje się, że te głupie gęsi są całkiem mądre!
Jak to?
Tom Worsham opisuje zjawisko tej tajemnej litery V w nawiązaniu do zarządzania.
#1 Siła wznosząca
Naukowcy odkryli, że ptaki lecące w takim szyku zwiększają swój zasięga o około 71%. Lecąc razem jest im o tyle łatwiej, bo uderzenie skrzydeł jednego ptaka powoduje siłę wznoszącą, która pomaga kolejnemu i kolejnemu.
Przełożenie: Zespoły, które współpracują osiągają swoje cele szybciej i łatwiej. Wspólna wizja, doświadczenie i wymiana wiedzy usprawnia pracę. Po prostu.
#2 Zmiany lidera
W trakcie swojej wędrówki gęsi zmieniają lidera. Gęś na przedzie, co jakiś czas jest zmieniana przez innego ptaka, by ta pierwsza mogła nabrać sił.
Przełożenie: Nie możesz ciągle najtrudniejszych zadań dawać jednej i tej samej osobie. Nawet, jeśli jest najlepsza to też musi odpocząć. A ktoś inny musi się nauczyć przewodzić trudnym zadaniom.
#3 Wsparcie
Gęsi lecące z tyłu gęgają w trakcie lotu, by mobilizować te na przodzie.
Przełożenie: Nie, nie chodzi o to, żeby stać za czyimiś plecami i patrzeć, co robi w każdej sekundzie. I gęgać. Chodzi o to, żeby stale wspierać tych, którzy prowadzą te najtrudniejsze zadania, bo nie wiesz, kiedy dopadnie ich kryzys.
#4 Opuszczenie szyku
Jeśli jedna z gęsi zachoruje, albo nie daje rady to odłącza się od szyku, ale razem z nią odlatują dwie inne gęsi. Lecą razem aż ta odzyska siły i próbują dogonić stado.
Przełożenie: Jeśli ktoś tak totalnie sobie nie radzi, to nie wyrzucaj go od razu z projektu. Daj inne, nieco łatwiejsze zadanie i przypisz osoby, które będą go wspierać.
Nie takie głupie te gęsi. Ich instynkt jest dużo bardziej logiczny niż nasze rozumy.
Może czasem warto być głupim jak gęś i pokierować się instynktem, który doprowadzi to lepszego budowania zespołu?
Marcin, świetnie budujesz historię, dzięku czemu zawsze z przyjemnością czytam Twój blog.
Co do litery V – jak to działa z Twojego doświadcznia? Brzmi idealnie, jednak mam wrażenie, że rzeczywistość odsłania niestety bardziej ‚ludzkie’ instynkty jeśli chodzi o pracę w zespole
A dzięki. Zawsze miło słyszeć, bo czasem mam wrażenie, że oprócz rodziny to regularnie nie czyta tego nikt :) Jasne, że często coś brzmi bardziej idealnie niż w praktyce się okazuje. Ludzie są tylko ludźmi. Człowiek może chcieć dobrze a i tak znajdzie się ktoś, kto powie, że „wymyśla”. Ale główna idea to pomagać ludziom się rozwijać. Zrozumieć, że kiedy zaczynasz „rządzić” to już nie liczysz się Ty tylko Oni. To trochę jak w momencie kiedy zostajesz ojcem. I nawet jeśli wszystkiego wdrożyć się nie da akurat z tego artykułu, to 10 czy 20% to już coś. I kiedy ktoś stanie przed jakimś podobnym problemem to może przypomni się ta gęś. Ważne, żeby się „odbetonować” od często wybujałego ego. Nie popaść w pychę i mieć świadomość, że cały czas trzeba się uczyć. Nawet od gęsi. I np. bardzo, ale to bardzo często spotykam się, że ludzie zwyczajnie ze sobą nie gadają i parę spotkań dwóch współpracujących ze sobą zespołów rozwiązuje masę błędów, które się przez lata powtarzały, ale jakoś łatwiej było narzekać niż coś wymyślić. To tylko jeden banalny przykład, ale naprawdę można siedzieć za ścianą i ze sobą nie rozmawiać.
Dzięki za powrót do przeszłości :) Kiedy byłam dzieckiem tez mnie fascynowały ptaki lecące w kluczu, ale jeszcze bardziej ciekawe jest to, że tak wiele sytuacji, zachowań, wlaściwie to cała ludzka natura czerpie inspiracje od zwierząt. Matka natura to jednak dobrze była rozkminiona ;)