Ciągle, gdzieś tam słyszysz i oburzasz się niemiłosiernie, że kolejna genialna w swej mądrości firma poszukuje do pracy kandydata lat 25, z niebagatelnym dziesięcioletnim doświadczeniem zawodowym, najlepiej w kilku firmach, znającym przy tym biegle w mowie i piśmie język chiński, węgierski, duński, hebrajski i podstawy wietnamskiego.
Oburzasz się. Bo niby jak zdrowy, szanujący się student miałby zdobyć doświadczenie zawodowe w trakcie studiów?
A właśnie, że się da.
Pomyśl przez chwilę. Nie fajnie byłoby skończyć studia i mieć pięcioletnie, profesjonalne doświadczenie?
Być dumnym właścicielem tego CV, które jako pierwsze spośród setki ląduje na hebanowym biurku Twojego przyszłego szefa? Nie ciekawie byłoby móc na swojej pierwszej rozmowie po studiach pochwalić się czymś więcej, niż tylko wyżebraną piątką na dyplomie, albo doświadczeniem z obsługi kasy w Tesco w Anglii (twierdząc przy tym, że jesteś ekspertem z obsługi klienta)? Albo, że interesujesz się „dobrą książką” i… „dobrym filmem” też?
Życie bywa bardzo brutalne. Bardzo.
Pracodawca chętniej patrzy na doświadczenie zawodowe niż na konkretny kierunek studiów. Nie mówię tu o medycynie, czy farmacji, ale o kierunkach bardziej ogólnych.
I mimo, że nie popieram tego trendu, bo w końcu studia są po to, żeby żyć po studencku, a jednocześnie zgłębiać w wolnym czasie bezkresne otchłanie dziedziny, którą akurat zaszczyt masz studiować. No, ale czasy są jakie są. Więc rób i jedno i drugie. Wyśpisz się na emeryturze. Nie ma zmiłuj.
No dobra. To co takiego robić, żeby ktoś po obronie Twojej w znoju i pocie pisanej pracy, chciał z Tobą w ogóle gadać? Dać pracę? I za nią płacić?
#1 Rób kursy
Niedawno w artykule, o tym Jak zdobyć dyplom Harvardu za niecałe 350 zł pisałem o dodatkowych opcjach na ładne punkty w CV. Fakt. To nie konkretne doświadczenie zawodowe. Ale to coś, co rozbuduje Twoje CV. I Twoją wiedzę.
Jak?
Otóż, oprócz 10 przedmiotów w jednym roku na Twojej Alma Mater możesz dorzucić jeden, czy dwa dodatkowe tyle, że zrobione na jednej z uczelni w USA czy Japonii. Dadzą Ci nawet dyplom. Elektroniczny, ale zawsze czymś tego przyszłego chlebodawcę zaczepisz. Tu rządzą:
Coursera opcje darmowe i płatne (z certyfikatem)
EDX opcje darmowe i płatne (z certyfikatem)
Lynda jest bezpłatna tylko przez miesiąc
#2 Dołącz do organizacji studenckiej
Tego tematu, choć powtarzanego w kółko, pominąć się nie da.
Dlaczego?
Organizacje, to często taka mała, a czasem i całkiem spora firma. Z działami, z projektami, z zadaniami, z pracą taką jakiej doświadczysz kiedyś w realu.
Zacznę od IAESTE, bo tam się wychowałem. To niemłoda już organizacja przy uczelniach technicznych, która organizuje praktyki zagraniczne. Dostajesz pracę, kasę, mieszkanie i grupę spragnionych międzynarodowych doświadczeń studentów z całego świata w pakiecie. Za granicą. Tam, gdzie akurat coś się trafi.
Ale praktyki to tylko ułamek działalności.
Oprócz tego, robisz w trakcie roku przeróżne cuda. Możesz sprawdzić się, jako kierownik zespołu, nauczyć się grafiki komputerowej, prowadzić negocjacje z firmami, popracować w HR. Ciężko już zliczyć liczbę projektów, inicjatyw, imprez, które organizują, bo to ciągle rośnie. Ale wierz mi, takie miejsce to najlepsze, co może Cię spotkać. 65 lat istnienia, blisko 90 krajów, 5000 firm i instytucji i tysiące studentów w Polsce i na świecie. A jak się postarasz to i męża albo żonę znajdziesz : )
Jest też cała masa innych, nie mniej ciekawych opcji: AIESEC, BEST, ESN, Koła Naukowe itd. W tych nie byłem, ale słyszałem wiele dobrego.
I to, już nie tylko chodzi o ten jeden wpis w CV. Dowiesz się człowieku w czym Ty tak naprawdę jesteś dobry. Co lubisz. Co Ci daje najwięcej frajdy. Bo możesz przeskakiwać między różnymi działami. Aż znajdziesz to coś. Możesz nawet odkryć, że jednak studia trzeba zmienić, bo te nie uczynią Cię najszczęśliwszym człowiekiem na planecie.
Także organizacja może zbudować Twoją zawodową autostradę.
#3 Weź udział w wolontariacie
Chyba nie ma już nikogo, kto nie słyszałby o genialnej Szlachetnej Paczce.
Skąd się to wzięło?
Ks. Stryczek zorientował się kiedyś, że uzależnił, w całkiem dobrej wierze, kilka osób od swojej pomocy. Chciał być dobry. Pomagał. Co miesiąc. Jednym i tym samym ludziom. Ale ci, którym pomagał finansowo wcale nie zmieniali swojego trudnego życia. Żyli biednie. Ale nie kwapili się, by stanąć na własnych nogach. Łatwiej było dostać coś ot tak. Wliczyć w miesięczny budżet.
Ów ksiądz stworzył Szlachetną Paczkę, żeby pomóc ludziom z miejsca ruszyć. Dostać raz porządny prezent, ale taki, który zmotywuje do zmiany. Do znalezienia pracy. Do uporządkowania swojego życia.
Paczka jest świetnie zorganizowana. Jak porządny projekt z terminami, wymaganiami, ankietami, zespołem, liderem itd. Super szkoła. Poważnie.
Ale możesz też pomagać inaczej. Na przykład dawać korki dzieciom z trudnych rodzin. Spełniać marzenia najmłodszych w „Mam marzenie„. Pracować w domu dziecka. Dodawać otuchy i zrozumienia seniorom w domach spokojnej starości. Mnóstwo opcji.
Zbudujesz własną osobowość, wrażliwość i pomożesz drugiemu człowiekowi. I sam będziesz odrobinę lepszy. I z pewnością to coś, czym można się pochwalić w swoim CV.
#4 Rób praktyki
Też mi coś. Wielkie odkrycie.
Wiem.
Ale czemu wciąż tak wielu studentów tego nie robi? Albo tylko przybija pieczątkę z firmy wujka kolegi kiedy trzeba odbębnić te obowiązkowe?
Praktyki to coś, co mieć musisz w swojej głowie, jak tylko odbierzesz z dziekanatu tę zieloną plakietkę, bez której jazda PKP i MPK byłaby grubym burżujstwem. Już na pierwszym roku zastanów się, gdzie mógłbyś zdobyć najskrytsze tajniki wiedzy o swojej przyszłej profesji.
Teraz zrobiłbym to tak.
Po pierwszym roku uderzyłbym na The Best Way albo Camp America. Czyli czysty plan na spełnienie swojego American Dream. Praca i zwiedzanie USA. Możesz zobaczyć niedźwiedzie grizli na Alasce albo Wielki Kanion. Możesz zobaczyć, gdzie David Hasselhoff hasał w czerwonych spodenkach albo poczuć się jak Dicaprio w Wilku z Wall Street śmigając między drapaczami chmur w NY. Najpierw pracujesz. Potem zwiedzasz. Musisz wyłożyć około 3k PLN na początku. Potem to się wszystko zwraca. Raczej cudów nie zarobisz, ale co zobaczysz to Twoje. W końcu wspomnienia nie mają ceny.
W kolejnych latach już bym uderzał na praktyki zawodowe. Już od drugiego roku. To może być coś poza granicą naszej ojczyzny. Tu kieruję wyżej do IAESTE albo AIESEC. Ale też zerknij na stronę swojej własnej uczelni. Każda ma zakładkę „Współpraca zagraniczna”.
Staż znajdziesz też w Polsce.
Zrób tylko porządne CV. Porządne znaczy schludne, ładne i merytoryczne. Przykładów znajdziesz milion w google.
I uderzaj od marca już do wszelkiej maści firm i firemek. Tu polecam, mimo wszystko oprócz oklepanego maila, osobistą wycieczkę. A nuż ktoś od razu zgarnie Cię na rozmowę? Zanim przekopie się przez tysiąc innych maili?
Na mojej uczelni jeden z profesorów pomógł kilku studentom znaleźć fajny staż, bo miał fajne kontakty.
Jak Ci studenci się o tym dowiedzieli? Zapytali o to profesora. Czasem wystarczy pogadać.
#5 Zostań freelancerem
Ukończyłeś już w bólu 2 lata studiów?
No to coś już chyba umiesz? Jakiś photoshop, makra w VBA, programowanie, analizy danych, pisanie artykułów.
Co Ci szkodzi wystawić ofertę swoich usług na jakimś portalu albo odpowiedzieć zwyczajnie na czyjąś ofertę? Nauczysz się czegoś i zarobisz. Są portale, na których utoniesz w ofertach.
Z polskich: Oferia Freelanceria Useme
Z zagranicznych: UpWork Toptal PeoplePerHour
#6 Załóż firmę
Wiem. Brzmi jak lot na księżyc.
Ale wiesz, że największe tęgie głowy tego świata założyły swoje biznesy już na studiach?
Taki Mark Zuckenberg, Michael Dell czy Bill Gates chociażby.
No, bo może masz trochę więcej czasu na roku którymś? I może od paru lat ładnych łazi Ci po głowie i swędzi co noc pomysł na jakiś genialny biznes?
Zrób to!
Ale przecież ja nie mam kasy ani na ZUS, ani na księgową, ani na podatki, ani na te wszystkie inne „ułatwienia”.
Uwaga… jest coś takiego jak Akademicki Inkubator Przedsiębiorczości. Idziesz tam. Rejestrujesz się. Tam Ci doradzą. Przytulą. Wezmą na siebie te wszystkie zawiłe formalności. A Ty, możesz popróbować z własną firmą pod ich parasolem, bez konieczności rejestrowania własnej. To serio sprytne rozwiązanie.
Zerknij i doczytaj więcej –> Inkubatory
#7 Pisz i twórz
Teraz coś, o czym raczej nie pomyślisz ot tak.
Pracodawca oprócz człowieka umiejącego zwyczajnie się dogadać z drugim człowiekiem szuka eksperta albo pasjonata w danej dziedzinie.
A jak udowodnić, że jesteś ekspertem lub tym pasjonatem i wiesz ciut więcej niż inni w temacie np. marketingu?
Napisz o tym artykuł. Wiele artykułów. I nie myśl, że musisz być dziennikarzem, redaktorem, pisarzem czy Mickiewiczem.
Pisałeś w liceum rozprawki o Cierpieniach Młodego Wertera? To czemu nie napiszesz podobnej o nowych trendach w marketingu? Albo czegoś o jakiejś super kampanii, która Cię zachwyciła?
Odpal świecącą skrzynkę. Załóż konto na LinkedInie czy innym takim i znajdź sekcję „Napisz artykuł”. Podeprzyj się kilkoma książkami, dwiema publikacjami, podaj źródła, dodaj swoje przemyślenia i kliknij „Publikuj”
No na przykład dowiedziałeś się o świetnej kampanii jednej z firm w kraju A. Spróbuj doczytać o tym więcej. O wynikach. O podejściu. Dorzuć coś o tym jak takie kampanie robiło się kiedyś. Jak teraz. Jak może wyglądać przyszłość. To naprawdę może być prostsze niż myślisz.
Zrób tak kilka razy, wrzuć link do profilu na LinkedInie i w CV.
To nie gryzie. Masz przecież kupę czasu w trakcie tych pięciu lat. Wprawy nabiera się z czasem. Ale kiedyś musi być ten pierwszy raz.
To może tyle. Tak na początek. Zbieranie doświadczenia to może być prawdziwa frajda. Nie jakaś katorga. Mnie to się podobało.
I jasne, że może nie uda Ci się zrobić wszystkiego. Możesz nie zrobić nawet dwóch z tych wymienionych pomysłów. Choć dwa to i tak dużo.
Ale proszę nie przesiedź tych lat pięciu na akademickim, wygodnym jak ciepłe kapcie łóżku, bo naprawdę możesz obudzić się z ręką w nocniku. Więc łaskaw bądź pomyśleć wcześniej. I niech Ci to nie zajmie tyle, co zwrot VATu skarbówce. Bo będzie płacz. I brutalne zderzenie z rzeczywistością. I ogromny zawód. I walenie głową w mur.
Po obronie.
Fajna baza wiedzy jak się spełniać i nie marnować cennego czasu : ) Kiedyś zastanawiałem się nad inkubatorami jako młody człowiek, chętny do założenia przedsiębiorstwa, ale jakoś zawsze trafiałem na negatywne opinie w internecie odnośnie takich współprac, dlatego ostatniecznie nigdy nie podjąłem kroku aby skorzystać z takiej pomocy. Teraz już trochę za późno na AIP bo od kilku lat całkiem nieźle sobie radzę jako przedsiębiorca/freelancer, gdzie w codziennym zarządzaniu projektami i komunikacją z klientami pomaga mi aplikacja klamp ale z perspektywy czasu być może taka pomoc mogłaby mnie ochronić przed kilkoma błędami, z których momentami ciężko było się wydostać :)