Kiedy byłem na trzecim roku studiów mój tydzień był bardzo uporządkowany. Bardzo.
Udzielałem wtedy korepetycji gimnazjalistom i licealistom. Uwaga… z fizyki i matematyki. Miałem pięciu uczniów i każdy mój dzień był doskonale zaplanowany. Śniadanie, zajęcia, obiad gdzieś w biegu, potem prosto jechałem na drugi koniec miasta, żeby zarobić upragnione 50 zł, powrót o 21.
I tak mijał mi każdy poniedziałek, wtorek, środa i czwartek też. Dzień za dniem. Tydzień za tygodniem.
Pewnego dnia…
…uświadomiłem sobie pewną rzecz.
Wszystko miałem tak świetnie poukładane. Co miesiąc dodatkowe parę stówek wpadało w kieszeń i spokojnie mogłem sobie pozwolić na wiele więcej niż moi bezrobotni koledzy studenci.
Ale dotarło do mnie, że byłem strasznie nieszczęśliwy z faktu, że już w niedzielę wieczorem wiedziałem, co dokładnie będę robił w czwartek między 18 a 20 i, co gorsza, za nic tego zmienić nie mogłem.
I ja naprawdę wiem, że to wbrew jakimkolwiek guru samodyscypliny, planowania i organizacji życia, ale ten brak spontaniczności poważnie mnie męczył. Ten brak szansy, że jeśli nagle zachce mi się wyjść na miasto, bo akurat ktoś zadzwonił, że ma darmowe bilety na Ani Mru Mru albo po prostu stwierdzę, że poleżę i popatrzę w niebo, bo nie ma chmur to ja tego nie mogłem zrobić. Bo miałem wszystko tak cudownie zaplanowane.
I po latach zauważam, że ten problem dotyczy chyba nie tylko mnie. Bo nie tylko ja chciałbym coś robić, ale nie musieć planować tego miesiąc wcześniej. Chciałbym się czegoś nauczyć, ale nie musieć przygotowywać co do sekundy planu nauki na kolejne pół roku.
Świat dzieli się przecież na ludzi wręcz cierpiących, gdy nie mają szczegółowego planu i tych, którzy jak artyści trochę szaleństwa lubią. A mi ze wszystkich testów wychodzi jak nic, że duszę artysty mam.
I te dwie grupy ludzi spotykają się w świecie biznesu.
I te dwie grupy ludzi muszą się dogadać, dotrzeć.
I te dwie grupy ludzi muszą być szczęśliwi z samym sobą i ze sobą nawzajem.
Znalazłem na ten problem pewne rozwiązanie. Nie jestem jakimś ekspertem i wróżbitą Maciejem, ale u mnie to działa więc może u Ciebie też się wstrzeli.
Jak zaplanować tydzień pracy, by nie pozbawiać się spontaniczności?
Już mówię.
Punkt 1
Zaplanuj na każdy dzień tygodnia jedno ogólne zadanie. Takie nieco dłuższe niż na 5 minut.
Np. organizując konferencje możesz podzielić ją na grupy zadań typu produkcja zaproszeń czy znalezienie hotelu i taki oto wyczyn możesz zapisać na konkretny dzień.
Punkt 2
15 min przed końcem pracy, a już najpóźniej 15 min przed rozpoczęciem dnia zaplanuj sobie konkretnie:
a) co chcesz dziś zrobić?
b) ile mniej więcej powinno Ci to zająć?
c) wbij sobie w kalendarz, notatnik, outlooka te zadania w formie bloków w konkretnych godzinach
d) nie zapomnij o przerwach –5 min między poszczególnymi blokami, bo one pojawić się muszą
Kurs e-mailowy, w którym w ciągu 7 dni poruszam 7 najważniejszych obszarów zarządzania zespołem. Dowiesz się m.in. jak wyznaczać cele, jak podnosić motywację zespołu, jak integrować zespół i budować zaangażowanie, ale też jak zadbać o siebie i swój work-life balance. Dołącz za darmo.
Punkt 3
Rób poszczególne zadania tak, jak Ci kalendarz każe. Nie myśl, nie zastanawiaj się, nie sprawdzaj kto tam z tyłu kichnął itp. A jeśli nie możesz się zbyt długo skupić na jednej sprawie to przejrzyj tekst o rozpraszaczach i o technice Pomodoro, które na pewno rozwieją wątpliwości o tym, czy da się skupić na jednej rzeczy dłużej niż 5 min.
Punkt 4
Jeśli nie uda Ci się zrobić wszystkiego to nie ma co rozpaczać. Przerzuć na kolejny dzień to, czego się nie udało. Będzie to priorytet i zadanie nr 1 dnia następnego. Niedoszacowanie czasu zadania to norma. Trzeba się nauczyć swojej efektywności i czasem to może potrwać.
Jakie są tego korzyści?
Podobnie jak w idei Agile szczegóły każdego dnia ustalam raczej później niż wcześniej i dzięki temu nie jestem smutny, że wiem na pewno już w poniedziałek, że w piątek o 10:15 nie wyjdę na kawę, bo mam tam blok.
Zostawiasz odrobinę pola do utęsknionej spontaniczności, ale jednocześnie ogólny plan jest.
Jakikolwiek plan jest zawsze lepszy od żadnego, a tak serio to jeśli nie poświęcisz 10 min na myślenie nad tym, co trzeba zrobić to najpewniej nie zrobisz nic. Albo zrobisz coś, co wcale tego dnia nie było aż tak istotne.
I wrócisz do domu z moralnym kacem zamiast z bananem na twarzy, że znowu uczyniłeś świat o pół milimetra lepszym.
Odpowiedz