Siedzę przy stole z moją dwuletnią córeczką na kolanach. Już prawie 5 minut wytrzymała bez znudzenia. Sukces. Nagle widzi na stole komórkę dziadka. Telefon jak telefon. 14 klawiszy. Kolorowy, mały wyświetlacz. Polifoniczne dzwonki. Idealny, żeby zadzwonić i wysłać smsa do babci.
Mała bierze go do swojej malutkiej rączki. Ogląda, stuka, obraca do góry nogami. Przygląda się z zaciekawieniem. Patrzy na mnie, jakby na coś czekała. Patrzy znów na telefon. Próbuje coś nacisnąć. Znowu spogląda na mnie. Na telefon. Znowu na mnie. Marszczy czoło. Coś najwyraźniej zaczyna ją trapić. W końcu pyta:
– Tata. Cio to???
Zwykłe, jedno z miliona podobnych pytań padających z jej ust każdego dnia. Takich typu o światełka w samochodzie, jadącą karetkę na sygnale, czy billboard Playa z kolejną, setną już gwiazdą reklamującą nową promocję. Chyba tylko jeszcze do mnie nie dzwonili z propozycją udziału w reklamie.
– To telefon Aniu – odparłem zwyczajnie.
– Tata, cio to? – powtórzyła. Zawsze pyta 3 razy. Jakby musiała się upewnić, czy na pewno wiem, co mówię.
– Telefon. Do dzwonienia.
– Nie tata. Cio to?!
Chwila ciszy…
I nagle mnie olśniło!
Zdałem sobie sprawę z wagi tego pytania. Ona naprawdę nie miała pojęcia co to jest. Nie wiedziała, jak to możliwe, że telefon może tak wyglądać. Prędzej odróżniłaby osobowy od towarowego niż to coś od smartfona.
O kurczę. Przecież ona nie zna życia sprzed ery smartfonów! Ona naprawdę nie żyła w tej erze dinozaurów, kiedy telefony służyły tylko do dzwonienia. Przecież ona na tym świnkę Pepę ogląda. I na pewno nie ma tam jakichś wystających guzików.
Ludzie, to w jakiej erze ona będzie żyć?
Do czego posunie się technologia, gdy ona będzie tańczyć na studniówce? Będą jeszcze tradycyjne szkoły, z tradycyjnymi salami, z zeszytami w kratkę, w których jakiś żartowniś wymaluje jej coś, co bynajmniej w zeszycie nie powinno być? Czy będą smartfony, tradycyjne, przestarzałe laptopy i samochody na czterech kołach odpalanych kluczykiem? W ogóle, czy ktokolwiek będzie zachwycał się światem realnym? Czy już wszystko będzie wirtualne?
Kim my, pokolenie boomu technologicznego będziemy za te 30 kilka lat? Jak będą wyglądać firmy, praca, biura, domy?
Z jakimi pokoleniami będzie żyć moje dziecko? X, Y, Z, Z i trzy czwarte?
Przeraziłem się. Serio.
Bo, jak to jest teraz?
No ktoś mądry wymyślił pewien podział pokoleniowy. X, Y i Z. O tych się słyszy najczęściej.
O co w tym chodzi?
Spróbuję wytłumaczyć.
Pokolenie X
Autorki książki „Pokolenia – co się zmienia?” piszą, że to dzieci tych z powojennego wyżu demograficznego. Urodzone w latach 60-tych i 70-tych. Teraz to dostojni, doświadczeni pracownicy, którzy zbliżają się do zasłużonej emerytury.
Zauważyłeś coś charakterystycznego?
Tak. Są pracowici. Pokolenie X lubi rezultaty i kontakt fizyczny z drugim człowiekiem. A co na papierze to nie zginie. W ich czasach odkryto AIDS, nastąpił przełom w postaci MTV i trwała wojna w Wietnamie.
Wielu serfuje po internecie, ma facebooka i są dumni, że opanowali tę całą elektronikę. Mniej tam wielozadaniowców. To bardziej specjaliści, którzy otwarcie przyznają się do błędów. I co ważne, są bardzo lojalni wobec szefa i swojej firmy. Przywykli do struktur hierarchicznych. Nie lubią zmian. Bardzo doceniają to, co mają.
Pokolenie Y
To my. A przynajmniej ja.
To generacja urodzona w czasach Czarnobyla, NSZZ Solidarność i obalenia muru Berlińskiego. Fascynowaliśmy się stałym łączem internetowym w domu, powstaniem Google, sklonowaniem owcy Dolly i przeżywaliśmy ataki z 11 września. To za naszych czasów powstał Ipod, choć kogo było na niego stać? Przestaliśmy uczyć się czytać mapy, bo ktoś wymyślił GPS.
Jacy jesteśmy?
Lubimy facebooki, instagramy i wszelkie inne social media. Pokolenie Y akceptuje różny rodzaj komunikacji. Papier to dla nas średniowiecze. Tradycyjne książki czytamy coraz rzadziej, bo ktoś wymyślił Kindle. Lubimy się śmiać, ogarniać umysłem co robimy i niezbyt podoba nam się system hierarchii. Lubimy myślenie skrótowe, elastyczne godziny pracy i fajnie, jeśli ktoś czasem w nas zainwestuje. W miarę szybko łapiemy nowe technologie i systemy. Nie mamy problemu ze zmianami, bo przecież głupi telefon trzeba zmienić co rok lub dwa, żeby nadążyć za duchem czasu.
To, co na pewno nas różni od pokolenia X to relacja na linii pracownik-szef. Ciężko przechodzi przez gardło „Panie kierowniku”. Raczej chcemy być ze wszystkimi na Ty. I nie jest łatwo zostać dla nas autorytetem. Trzeba mieć porządne kompetencje i dobre relacje z nami. My nie chcemy, my musimy być wysłuchiwani. Pokolenie Y z lojalnością wobec jednego pracodawcy jest trochę na bakier.
Pokolenie Z
I tu mamy mały problem.
Bo to relatywna nowość. To pokolenie urodzone po transformacji. Rocznik 90+.
To w tych czasach Polska weszła do NATO, Michael Jackson dał historyczny koncert w Polsce, który, co dziś nie do pomyślenia, można było oglądnąć w telewizji, a pod koniec dekady nasz kraj nawiedziła powódź tysiąclecia.
To w czasach ich młodości pierwsza kobieta została kanclerzem Niemiec, czarnoskóry senator został prezydentem USA, a świat ujrzał pierwszego iPhona.
Kim oni są?
Trudno im zaimponować. Trudno zostać dla nich autorytetem. Trudniej coś kazać, wymagać. Pokolenie Z to maniacy nowych technologii. Każda prośba musi być uzasadniona. Każde zadanie musi mieć dla nich sens. Nie lubią robić czegokolwiek na ślepo. Chcą się szybko rozwijać. W dobie instagrama i facebooka to to pokolenie, które ciągle wrzuca nowe foty. Ale nie bez powodu. Czeka na lajka, na love, na polecenie czy choćby uśmieszek. Czeka na reakcję. Na feedback.
To ma ogromne odbicie w pracy. Potrzebują doceniania i informacji zwrotnej dużo bardziej niż starsi koledzy z pokolenia X i Y. Muszą wiedzieć, czy pracują dobrze czy nie. Są kreatywni. Nie mają najmniejszych problemów ze zmianami. Są wielozadaniowcami. Bardzo ważna jest dla nich atmosfera w pracy.
Ale jest jedno ale.
Trudniej kazać im robić jedną i tę samą rzecz przez 8 godzin. Często mają dużo wyższe oczekiwania niż umiejętności. Chętnie zmieniają pracę. Niełatwo nimi zarządzać. Są pewni siebie. Bardzo pewni siebie.
Patrząc na te krótkie wzmianki widzisz, że to najnowsze pokolenie Z będzie najtrudniejsze dla obecnych, wiekowych pracodawców. Są trudni. Wielu narzeka jakie to teraz czasy, jaka młodzież, jakie to jakie tamto.
Ale szczerze?
Myślę, że to w nich jest prawdziwa przyszłość. Nie pamiętają transformacji. Nie pamiętają czasów bezrobocia. Hiperinflacji. Tego, że kiedyś na półkach stał tylko ocet. Nawet nie pamiętają, że kiedyś stało się w kolejkach na granicach ani, że była taka waluta jak niemiecka marka, czy francuski frank.
Są gdzie są. Urodzili się kiedy się urodzili. Dla nich zwykła, dobrze płatna praca to za mało. Dla pokolenia Z praca musi być ciekawa. Musi intrygować, zachwycać. Będą wymagać i oczekiwać. Nie będą zgadzać się na proste, powtarzalne czynności.
Ale to dobrze.
Przecież prędzej czy później te proste zadania zastąpią roboty. Oni przewidują przyszłość!
To oni będą walczyć o jeszcze lepsze warunki pracy. O rozwój ludzi. To oni sprawią, że w Polsce będzie więcej specjalistycznych miejsc pracy. Że Polska będzie rozwijać się jeszcze szybciej. Nie będą siedzieć z podkulonym ogonem. Czasami taka przesadna pewność siebie, wygórowane oczekiwania mogą stać się kluczem do rozwoju. Sprawi, że firmy zmienią ofertę, warunki pracy i stworzą ciekawsze benefity niż tylko karta Multisport.
Już teraz specjaliści do spraw różnic pokoleniowych stają się poszukiwanymi ekspertami na rynku. Bo zwykli menadżerowie nie radzą sobie z ogarnięciem tej młodzieży.
A w jakim pokoleniu będzie żyć moja córka?
Jak będzie nazywać się pokolenie urodzone po 2010?
Czym oni będą się charakteryzować? Jakimi będą pracownikami? Jakimi będą ludźmi?
jestem pokoleniem Y ;D
Badania mówią same za siebie. To to pokolenie, z którym najłatwiej się dogadać; )
mysle , ze najlepsze ;)
No Y ze mnie jak nic :)
Myślę że system niestety zdepcze pokolenie Z,bo nie sztuką jest być,sztuką jest się dopasować. Dla mnie to będzie Pokolenie mocno depr3syjne,zawiedzione, sfrustrowane i z duzżą ilością samobójców.