Rok 1871
Czteroletnia Mania bawiła się na podwórku razem ze swoim rodzeństwem. Dzień był spokojny. Nagle, w oddali usłyszała suche kasłanie mamy. Nigdy wcześniej tego nie słyszała. Okazało się, że od jakiegoś czasu mama zaczęła tracić na wadze. Dzieci nieświadome tego, co się dzieje, nie rozumiały dlaczego nagle najbliższa osoba przestała pozwalać im się do siebie zbliżać…
Mania zaczęła odczuwać to szczególnie boleśnie. Była jeszcze maleńka i bardzo potrzebowała pocałunków, pieszczot i bliskości mamy. Jednak każda prośba o rzucenie się w ramiona, zawieszenie na szyi, pocałunek kończyły się surowym kiwnięciem palcem.
Stan zdrowia nie poprawiał się.
Tata zebrał wszystkie pieniądze i wysłał żonę wraz z najstarszą córką Zosią na leczenie za granicę. Szczęśliwa dotąd rodzina musiała się rozstać. W pierwsze święta będąc w rozłące Zosia nakryła do stołu tak, jakby wszyscy byli razem w Warszawie. Siedem nakryć. Jak zawsze.
Były we dwie.
Pozostała w Polsce rodzina do codziennej modlitwy dołączyła słowa: „I przywróć zdrowie naszej mamie…”
Po wielu miesiącach rozłąki obie wróciły wreszcie do domu. Stęskniona Mania pobiegła uradowana i rzuciła się w ramiona ukochanej siostry. Po chwili, pełna nadziei spojrzała na mamę błagalnym wzrokiem. Mama uniosła tylko zachowawczo dłoń, dając sygnał, by nie podchodziła zbyt blisko.
Kobieta była już mocno wyniszczona. Mania modliła się prosząc Boga, by ten zabrał jej życie, a mamę przywrócił do zdrowia.
Jakiś czas później Zosia i Bronia, starsze siostry Mani, złapały tyfus. Bronia szybko wyzdrowiała.
Zosia zmarła.
Miała 12 lat.
Schorowana matka z okna sypialni obserwowała kondukt żałobny swojej córki, która miesiącami tak oddanie opiekowała się nią w chorobie. To jeszcze dziecko. Nie spodziewała się, że odejdzie pierwsza.
Rok 1878
Minęły 2 lata. Rodzina z trudem podniosła się po stracie najstarszej córki. Czas mozolnie zaszywał rany. Mama czworga pozostałych dzieci, pomimo trudu i walki słabła z tygodnia na tydzień. W końcu nadszedł ten dzień. Los nie oszczędził i jej. Nie zdołała pokonać choroby. Gruźlica, wówczas nieuleczalna, odebrała dzieciom mamę, a ojcu ukochaną partnerkę i przyjaciółkę.
Został sam z czwórką dzieci.
Kobieta miała zaledwie 42 lata.
Mania przeżyła tę tragedię bardzo mocno. Miała niespełna 11 lat. Jeszcze wielu rzeczy chciała nauczyć się od mamy. Nie zdążyła.
Nie zdążyła też nacieszyć się jej bliskością. Od czwartego roku życia praktycznie jej nie dotykała. A od dziś przestanie ją widywać.
Przez wiele miesięcy płakała cicho w kącie, schowana tak, by nikt jej nie widział. W szkole pozostawała jednak prymuską. Nie dawała po sobie poznać wielkiego żalu jaki nosiła w sercu.
Mając 15 lat ukończyła gimnazjum z wyróżnieniem.
Rok 1885
Mania pracowała już jako guwernantka u rodziny Żórawskich. Była traktowana jak członek rodziny, choć pełniła tylko funkcję pomocy. W te wakacje przeżyła swoją pierwszą miłość. Ze wzajemnością pokochała młodego studenta matematyki, Kazimierza, syna Żórawskich. Ich wspólne spotkania budziły w Mani ponowną wiarę w szczęście. Pod koniec wakacji para oznajmiła wszystkim chęć zawarcia ślubu.
Wtedy to właśnie Mania przekonała się kim naprawdę jest dla rodziny, która do tej pory traktowała ją jak córkę.
Rodzice wydali bezwzględny zakaz nawet mówienia o małżeństwie, grożąc synowi wydziedziczeniem jeśli złamie ich zakaz.
Kazimierz dawał Mani nadzieję, że znajdzie wyjście z sytuacji. Prosił o cierpliwość. Po pewnym czasie dziewczyna zrozumiała jednak, że chłopak nigdy nie zdecyduje się na rezygnację z pieniędzy rodziców i utratę statusu.
Upokorzona Mania po pewnym czasie wyjechała.
Rok 1902
Od tamtych wydarzeń minęło ponad 10 lat. Mania znalazła wreszcie miłość. Spotkała człowieka, który był jej męskim odpowiednikiem. Podobna historia, podobne wartości, rodzina. Te same przeżycia. Miał napisać kiedyś w liście, że z miłości do niej porzuciłby ojczyznę, by z nią zamieszkać. Po krótkiej znajomości z Piotrem, francuskim naukowcem, wzięli skromny ślub. Krótko potem rodzi się pierwsza córka, Irenka.
Tego lata razem z mężem, spragnieni odpoczynku i oderwania się od żmudnej pracy, postanowili wybrać się na wycieczkę rowerową. Było piękne lato. Pedałowali przez kilkanaście dni zachwycając się słońcem i nieskazitelną przyrodą.
Któregoś dnia wydarzyło się coś strasznego. Mania, nieświadoma niebezpieczeństwa związanego z wysiłkiem straciła dziecko. Była w piątym miesiącu ciąży.
Kurs e-mailowy, w którym w ciągu 7 dni poruszam 7 najważniejszych obszarów zarządzania zespołem. Dowiesz się m.in. jak wyznaczać cele, jak podnosić motywację zespołu, jak integrować zespół i budować zaangażowanie, ale też jak zadbać o siebie i swój work-life balance. Dołącz za darmo.
Rok 1905
Ból nie trwał długo. Mania po kilku latach rodzi drugą córkę, Ewę.
Życie dziewczynek toczyło się w atmosferze niezwykłej miłości i beztroski. Niespełna rok po narodzinach drugiego dziecka rodzina wyjechała na ferie wielkanocne z dala od głośnej stolicy Francji.
Pamiętne dni, gdy czwórka zakochanych w sobie ludzi odpoczywała razem na kocu. Mania z zamkniętymi oczami oparta o ramię męża, chwytająca każdy promień słońca przedzierającego się przez puszyste obłoki, nasłuchując radosnego krzyku dziewczynek bawiących się na szmaragdowo zielonej trawie. Wtedy to uświadamia sobie, że ma wszystko, czego potrzebuje kobieta. Nowe szczęście przyćmiło tragedie z młodości.
Kilka dni później, w trakcie kolacji w swoim domu w Paryżu, Piotr wyszedł z domu, żeby coś załatwić. Był przygnębiający, deszczowy wieczór. Dziewczynki wraz z mamą były jeszcze na wycieczce. Po powrocie do domu nie zastały ojca. Nagle usłyszały gwałtowne pukanie do drzwi. To dziekan wydziału, na którym pracował tata. Spojrzał na mamę i córki wymownym wzrokiem.
– Piotr nie żyje – wykrztusił.
– Piotr nie żyje? Nie żyje zupełnie? – odparła Mania.
Poszła do ogrodu i zanurzyła zrozpaczoną twarz w swoich dłoniach.
Tego wieczoru Piotr nie zdołał uchronić się przed nadjeżdżającym konnym wozem ciężarowym. Z powodu ulewnego deszczu widoczność była bardzo słaba, a on sam, w wyniku nieznanej choroby, miał coraz większe trudności z chodzeniem. Upadł a tylne koło wozu zmiażdżyło mu głowę.
Mania nie mogła w to uwierzyć.
W kuchni stały jeszcze kwiaty w wazonie, które tego dnia jej przyniósł. Były jeszcze świeże.
Maleńka Ewa, która miała nieco ponad rok, nie wiedziała jeszcze co się wydarzyło. Podobnie jak jej matka nie zdążyła nacieszyć się miłością rodzica. W dniu pogrzebu Maria przycisnęła mocno czoło do ciemnej trumny, by ostatni raz wyznać mężowi miłość.
Tragedie w życiu Mani, teraz już dorosłej kobiety, zdawały się nie mieć końca.
Po śmierci ukochanego męża nie mogła już się uśmiechać, cieszyć się tym wszystkim, co do tej pory zbudowała. Nawet maleńkie córki nie były w stanie przywrócić uśmiechu na jej twarzy.
Czy po takich tragediach można się podnieść?
Znowu zacząć trzeźwo patrzeć na świat i osiągnąć coś, czego dotąd świat nie znał?
Maria Skłodowska-Curie pozbierała się. Zdobyła drugiego Nobla.
Choć została sama, bez pomocy, wychowując samotnie dwie córki, pogrążona w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Świecie, w którym nikt nie wierzył w to, że kobieta może nadawać się do czegoś więcej niż wychowywanie dzieci i dbanie o męża.
Świecie, w którym zawodowym szczytem dla kobiety była praca guwernantki albo pielęgniarki.
Świecie, w którym kobiety nie studiowały, nie miały prawa wyborczego, nie mogły decydować, samodzielnie myśleć i podobno ich poziom inteligencji dalece odbiegał od męskiego.
Kiedy komitet Noblowski przyznał w 1903 roku pierwszą nagrodę naukowcom z Francji, Maria nie miała być uwzględniona, powątpiewając, że kobieta mogła odegrać istotna rolę w tak wielkim odkryciu. Jedynie twarda i stanowcza deklaracja męża, by uznać zasługi żony sprawiła, że Marii, pierwszej kobiecie w historii, również przyznano Nagrodę Nobla.
W 1911 Komitet przyznaje Marii to wyróżnienie po raz drugi. To sprawa bez precedensu.
W tym samym czasie francuska prasa niszczy jej reputację, publikując jej intymne listy z Paulem Langevinem. Zostawił dla noblistki żonę i dzieci, mężczyzna, ten, który miał dbać o utrzymanie i wychowanie rodziny, ale to Maria została uznana za niszczycielkę czyjegoś domu, kobietę lekkich obyczajów, wyzywana od żydówek i pustych emigrantek. To w jej dom rzucano kamieniami i musiała z dziećmi uciekać, w obawie o swoje życie i spokój.
Przyjaciele z Sorbony zażądali wyjazdu z Francji, a jeden z członków Komitetu wprost zasugerował, że gdyby wiedział o jej romansie z pewnością nagroda nie zostałaby jej przyznana.
Ile trzeba było mieć siły i odwagi, by zdecydowanym głosem, zwrócić się do tamtych mężczyzn, iż jej życie prywatne i pomówienia na jej temat nie mogą mieć wpływu na ogrom pracy jaki włożyła w wyizolowanie radu.
Przyjechała po odbiór nagrody.
Cierpienia, których doznawała nigdy nie odebrały jej siły. W trakcie wojny uratowała życie setkom żołnierzy, którym po prześwietlaniu kończyn lekarze z łatwością mogli usuwać odłamki pocisków. Zakładała instytuty radowe do walki z nowotworami.
Pierwsza kobieta profesor na Sorbonie. Wstawiała się za młodym naukowcem, Albertem Einsteinem, gdy ten ubiegał się o pracę w Zurychu, prosząc o danie szansy młodemu, rokującemu naukowcowi.
Za życia wytykana za bycie imigrantką, dziś uznawana przez wielu Francuzów za swoją rodaczkę.
Jedyna kobieta uczestnicząca w słynnych, zdominowanych przez mężczyzn, naukowych konferencjach Solvaya. Pierwsza kobieta, nie Francuzka, która spoczęła w Panteonie.
Jedna z czterech podwójnych noblistów, choć jedyna do tej pory, która otrzymała to wyróżnienie w dwóch, różnych dziedzinach nauki.
Do końca życia liczyła po polsku.
W piątek 9 sierpnia 2018 roku została uznana najbardziej wpływową kobietą w historii, wyprzedzając setki innych m.in. Margaret Thatcher.
By być na bieżąco z nowymi, niezwykłymi historiami dołącz do newslettera i polub stronę Business Life Manual na facebooku – klik
Czy Maria Skłodowska-Curie może nas czegoś nauczyć?
Dziś mamy o niebo lepsze czasy do podbijania świata niż 100 lat temu.
Nie było chyba lepszego momentu niż teraz.
I jeśli komuś wydaje się, że mu ciężko, że jego praca jest żmudna, trudna, że nie da się niczego zacząć, zmienić, że nie da się niczego osiągnąć to niech pomyśli chociażby o ośmiu tonach smółki uranowej, którą gram po gramie musiała przeanalizować Maria Skłodowska-Curie, by wreszcie wydzielić niecały gram radu.
O kobiecie, która najpierw straciła siostrę, chwilę później matkę, następnie dziecko, wreszcie męża, a jakiś czas później swoją godność.
Niech pomyśli o matce samotnie wychowującej dwójkę dzieci, łączącej pracę na etacie z pracą badawczą, zajmującą o wiele więcej niż 8 godzin dziennie, koniecznością uczestniczenia w konferencjach, seminariach i uporanie się z atakami okrutnej prasy i ksenofobicznej Francji.
Nie było dla niej wymówki. Wtedy.
Teraz czas jest o wiele lepszy.
O niebo lepszy.
Odpowiedz